Soundtracks.pl - Muzyka Filmowa

Szukaj w:  Jak szukać?  



Aby otrzymywać świeże informacje o muzyce filmowej, podaj swój adres e-mail:



Zapisz

CEZARY SKUBISZEWSKI - WYWIAD Z KOMPOZYTOREM

04 Lipiec 2010, 16:50







Zapraszamy bardzo gorąco do przeczytania naszego wywiadu, którego bohaterem jest sam Cezary Skubiszewski.

Część Czytelników z pewnością doskonale kojarzy osobę tego uznanego artysty, natomiast tym, którym jego nazwisko jeszcze nic nie mówi, śpieszymy wyjaśnić, że Cezary Skubiszewski jest jednym z najbardziej cenionych i nagradzanych kompozytorów muzyki filmowej pracujących w Australii. Urodzony w Warszawie w 1948 roku, w latach 70. emigruje z kraju, by w końcu osiąść na stałe na Antypodach. Choć z wykształcenia jest weterynarzem, z muzyką związany jest od wczesnych lat. Jako dziecko uczył się gry na fortepianie, w młodości grał jako klawiszowiec w różnych zespołach z pogranicza rocka i jazzu, m.in. razem z Aleksandrem Bemem. W Australii kontynuuje swój muzyczny rozwój. Przez pewien czas jest członkiem progresywnej grupy Corroboree. W 1981 roku tworzy symfonię Home at Last poświęconą regionowi Otway Ranges, gdzie na kilka lat osiedla się wraz z żoną Lee. Na początku lat 90. Skubiszewski tworzy teatr muzyczny Soundescape, komponuje muzykę do licznych reklam, programów telewizyjnych i seriali. Swoją pierwszą ścieżkę dźwiękowa do pełnometrażowego filmu tworzy w 1995 r. do Historii Liliany w reż. Jerzego Domaradzkiego. Za muzykę do tego filmu Skubiszewski otrzymuje nagrodę na Asia-Pacific Film Festival. W ciągu kolejnych lat jest laureatem prestiżowych wyróżnień za swoje prace do filmów: Oklaski jednej dłoni, Dwie ręce, La Spagnola, Faceci w butach, Night, Death Defying Acts... W 2003 r. za swój wkład w rozwój społeczeństwa i przemysłu filmowego Australii otrzymuje Medal Stulecia (Centenary Medal).


 




After the Deluge - czołówka
(muz. oryg: Cezary Skubiszewski)


Z kompozytorem udało nam się spotkać przy okazji tegorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni, podczas którego w ramach pozakonkursowej sekcji Polonica zaprezentowano dwa filmy z muzyką Polaka - Blessed i Death Defying Acts.



 
CZĘŚĆ I


Punktem wyjścia do rozmowy jest temat przewodni z filmu Blessed. 

SOUNDTRACKS.PL: Na wstępie naszego wywiadu bardzo uprzejmie dziękuję za utwór, który Pan mi przesłał. Trochę się różni od muzyki z innych znanych mi ścieżek dźwiękowych Pana autorstwa...

CEZARY SKUBISZEWSKI: Jak pracowałem nad tym filmem, to ilekroć próbowaliśmy użyć ?normalnej? muzyki, to nic nie pasowało. Potrzebowaliśmy czegoś innego. Nawet gdy na początku słychać fortepian, to pod spodem to samo gra syntezator. Nie wiem, czy Pan pamięta ten instrument, co gra taką powtarzającą się melodię? Ja to nagrałem na flecie, a potem tak to elektronicznie zgniotłem, że aż skrzeczało. Po prostu nieraz robi się wszystko z użyciem orkiestry i nie ma możliwości jakiejś takiej niesamowitej eksperymentacji, a nieraz jest okazja, żeby właśnie siebie zaskoczyć. To dla mnie najważniejsze, by przy każdym filmie, nad którym pracuję, móc zrobić sobie przynajmniej jedną niespodziankę, coś nowego sobie wymyślić.
Ten film się bardzo podobał [na Festiwalu w Gdyni - przyp.], mimo że mało osób przyszło. Ja z reżyserką Aną Kokkinos pracowałem wcześniej nad Księgą objawienia (Book of Revelation, 2006). To był z kolei taki odważny seksualnie film, w tym sensie, że tam mężczyzna jest gwałcony przez kobiety. Wcześniej pracowałem z nią również przy jednym telewizyjnym programie. Uważam, że to jest bardzo inteligentna kobieta.



Ma Pan szczęście do ciekawych projektów, a to jest zawsze bardzo ważne dla artysty. Obecnie
posiada już ustaloną markę jako kompozytor. Co wpływa na to, że decyduje się Pan podjąć pracę nad jednym filmem, a z innego zrezygnować?

To jest ciężka sprawa, bo - jak zawsze mówię - ten sam scenariusz może być użyty przez różnych reżyserów w różny sposób. Nieraz scenariusz jest bardzo dobry. Nieraz się z reżyserem rozmawia i on brzmi inteligentnie, jakby był Fellinim, a potem zrobi nie najlepszy film. Zrobienie filmu to jest bardzo ciężka rzecz. Można najlepszych ludzi zebrać, ale do momentu, kiedy ostatni montaż jest skończony a muzyka i dźwięk podłączone, nie wiadomo, jaki obraz wyjdzie. Taki np. Pulp Fiction wyszedł niesamowicie, bo wszystko w nim grało. Jednym z moich ulubionych obrazów jest angielski film To właśnie Anglia (This is England). To było o tamtejszych skinheadach. On miał tyle emocji w sobie! Ja uważam, że to jest najważniejsza rzecz, jeśli widz skontaktuje się emocjonalnie z bohaterem czy bohaterami filmu. Można nawet nienawidzić tego bohatera, ale trzeba nawiązać z nim jakiś kontakt. Można mieć świetnego operatora, świetnego kompozytora, aktorów itd., ale w środku musi być ta emocja.

 


Jak Pan myśli, czy muzyka jako składnik, który służy budowaniu emocji, może uratować nie najlepiej zrobiony film?

Ja kiedyś poszedłem na takie spotkanie z sir Davidem Puttnamem. On był producentem filmów Rydwany ognia, Misja, Midnight Express... W każdym z nich muzyka była bardzo ważna. On powiedział, że dla niego muzyka to 50% filmu. Ale to nie dla każdego reżysera znaczy to samo. Jest masa różnych podejść do dramatu filmowego - muzyka może pomóc akcji, skomentować to, co się dzieje, dodać emocje albo stworzyć jakiś dodatkowy element. Ja uważam, że w Polsce na przykład dla Kieślowskiego muzyka bardzo dużo znaczyła. On bardzo dobrze ją rozumiał, bo używał jej tak, jak używała ją również reżyserka filmu Blessed. Muzyka nie pojawiała się nigdy w tym samym czasie co dialog. Działała jak komentarz pomiędzy scenami. Występowała prawie jako dodatkowy aktor.


Silk Glove - reklama wina Wolf Blass

(aranż. muz.: Cezary Skubiszewski)

Nieraz oczywiście reżyser chce, by muzyka mu trochę pomogła z emocją, ale mówi się, że montażysta może uratować film, ale kompozytor ma dużo mniejsze szanse. Ja byłem kilka razy w takich sytuacjach, że mówiono, że moja muzyka jest najlepszym elementem w filmie. To nie jest dla mnie komplement, bo po prostu jak film jest dobry, to wszyscy wszystko w nim lubią. Jak film odnosi sukces, to
wszystko musi w nim grać. Jak jeden element nie gra, to już nie jest taki dobry film.
Wiem, że większość filmów, nad którymi pracowałem, nie jest tutaj znana. Był taki obraz z Heathem Ledgerem pt. Dwie ręce (Two Hands, 1999). To było takie australijskie Pulp Fiction - świetna czarna komedia kryminalna. W takich sytuacjach lubi to i inteligencja, i - jak to się mówi - ludzie z dzielnic. Widzowie rozumieją taki film na różnych warstwach.




Jest Pan w Australii jednym z najbardziej utytułowanych kompozytorów filmowych, natomiast - jak sam Pan zauważył -  w Polsce filmy, do których Pan robił muzykę, a w efekcie i pańska muzyka, w większości nie są znane. Czy wynika to z jakiejś hermetyczności australijskiego kina, czy może powód leży gdzie indziej?

Ja zrobiłem kilka filmów, które poszły w zasadzie po całym świecie, ale jakoś nie doszły do Polski. Na przykład ten film z Catherine Zeta-Jones [Death Defying Acts, 2007 - przyp.]. To była potencjalnie wielka szansa dla mnie, by wskoczyć na scenę światową, ale film okazał się średni. Znaczy on był bardzo dobrze zrobiony, ale ludzie na świecie nie odebrali go szczególnie pozytywnie, mimo że na przykład w Hiszpanii był wielkim przebojem. Mi się wydaje, że tak to jest ze wszystkim w sztuce - nieraz się coś zrobi, nawet nic specjalnego, a nagle film staje się sławny i wtedy wszyscy wiedzą o Tobie i twojej muzyce. Ja nie miałem takiego szczęścia. Praktycznie żaden film, nad którym pracowałem, nie był jakimś przebojem w Polsce. Jest to taka dziwna rzecz, że w Australii wygrałem te wszystkie nagrody, że zrobiłem też kilka amerykańskich filmów, ale żaden się tutaj nie przebił. Muszę powiedzieć, że przez wiele lat to, czy ludzie tutaj o mnie wiedzą, mnie tak za bardzo nie interesowało. Nie to, że się wypieram. Przeciwnie. Po prostu byłem tak zaabsorbowany moją pracą. Teraz w ostatnich kilku latach coś się zmieniło. Dwa albo trzy lata temu był taki film dla TV Polonia pt.  Cezary.  To był dokumentalny film o mnie. Jako rezultat otrzymałem wiele e-maili a nawet kilka listów ręcznie napisanych, co jest rzadkie w dzisiejszych czasach, ale to jest wszystko. Co mam zrobić? [śmiech] Ja mam taki system, że po prostu ?głowa w dół i pracuję?. Uważam, że jak coś ma być, to będzie.




Jak wygląda w kinematografii australijskiej współpraca kompozytora z reżyserem i producentem? Czy jako kompozytor ma Pan takie sytuacje, że reżyser albo producent oczekują od Pana powielania bądź cudzych pomysłów, bądź swoich własnych z przeszłości, które akurat znalazły się w danym temp-tracku?

Wie Pan jaki jest na to termin po angielsku? Cloning, czyli klonowanie. Ja nienawidzę tego. Czasem wchodzą filmy jak Matrix czy American Beauty, z których ścieżka dźwiękowa jest potem podkładana jako muzyka tymczasowa do wielu filmów. Matrix podobno był skopiowany w 300 innych obrazach. Mój kolega doktorat na ten temat napisał. A American Beauty? Muzyka Newmana wszędzie tak pasowała, że ludzie potem używali jej nawet w reklamach. Ja nawet na tym Festiwalu słyszałem... Zaraz, który to był film? Taka komedia o tej dziewczynie, co jej ojciec był kamieniarzem na cmentarzu... Ja od razu poczułem, że jako tymczasową ścieżkę użyto American Beauty. To jest chyba najbardziej naśladowana muzyka.
Ja raz miałem taką sytuację, że moje kompozycje z Historii Liliany (1995) były użyte jako temp-track. Reżyserka chciała, bym pisał do tego filmu, ale Amerykanie się nie zgodzili. Jak później poszedłem do kina, to czułem, że cały film jest nasiąknięty moją duszą. Nie można było powiedzieć, że ktoś mnie okradł, ale użyto taki mój generalny pomysł. Powiem szczerze, że kompozytorzy nieraz są postawieni w bardzo trudnej sytuacji. Ja staram się iść w zupełnie odwrotnym kierunku, bo mi się wydaje, że jak się coś naśladuje, to zawsze będzie to drugiej kategorii. Jak Pan wie, ja również okazyjnie pracuję nad dużymi reklamami. I sytuacja tam jest podobna. Trzeba coś nowego stworzyć, bo jak się zrobi coś podobnego do czegoś innego, to zawsze będzie gorsze. Ja nie boję się zmiany stylu. Dla mnie są dwa rodzaje muzyki filmowej, ale i muzyki w ogóle - jest dobra albo zła. Mnie interesuje dobra muzyka. Nie boję się jazzu, nie boję się rock'n'rolla. To są bardzo ważne rzeczy w naszej kulturze.



Co Pana zdaniem ukształtowało w Panu taką otwartość na różne brzmienia i biegłość w posługiwaniu się nimi? Jak Pan sam powiedział, nie ogranicza się Pan do jednego stylu czy gatunku, ale odważnie korzysta zarówno z dorobku muzyki klasycznej, jak i nowoczesnych, popularnych brzmień.


Tak, ale w gruncie rzeczy każdy kompozytor ma jakieś własne stylistyczne podejście, jeśli chodzi o pisanie akordów czy melodii. Każdy człowiek słyszy muzykę trochę inaczej. Każdy tłumaczy ją sobie w inny sposób. Jak się napisze akordy na gitarę elektryczną czy orkiestrę, to są to cały czas w jakiś sposób podobne harmonicznie myśli. Wydaje mi się, że jako Polakowi jest mi łatwiej pisać muzykę w kluczu minorowym, bo my jesteśmy nasiąknięci tą Chopinowską sentymentalnością. Ja kilka komedii zrobiłem, ale zawsze musiałem się trochę spiąć, by być wesoły, bo jestem Polakiem. [śmiech] Ja nawet na tym Festiwalu słyszałem dużo takiej muzyki - to wszystko ma sentymentalny styl, ma w sobie taką polską melancholię. To nie jest nic złego, bo taka jest Polska. Jak robiłem muzykę do tego hiszpańskiego filmu [La Spagnola, 2001 - przyp.], to było dla mnie takie miłe, że mogłem tam coś  pozytywnego i z życiem nagrać. Również niedawny Bran Nue Dae (2009) jest taki zwariowany. Część muzyki jest tam napisana na orkiestrę, a część to taka kombinacja muzyki cygańskiej z brytyjskim ska. To ma w sobie taką energię. Mi się wydaje, że to dosyć dobrze działa, ale - jak Pan wie - to wszystko potem przechodzi przez sitko gustu reżysera. Nieraz najlepsze utwory nie kończą w filmie, bo jego akurat głowa boli na kacu po jakimś party. Coś mu wyślę, a on mówi wtedy: ?No, niedobrze.?. Wyślę to dwa tygodnie później, trochę to wcześniej zmienię, i nagle się podoba.

 

Czy pisząc muzykę do filmu myśli Pan o tym, jak ona sprawdzi się jako samodzielny utwór do słuchania, czy raczej stara się Pan ją wpasować pod obraz i nie martwi się, czy da się tego później wysłuchać z płyty?

Na początku dużo o tym nie myślałem, bo byłem tak spięty, żeby napisać utwory do rożnych scen. Chociaż muszę powiedzieć, że jak pracowałem z Domaradzkim przy tym pierwszym filmie, to on mnie nauczył, że jak się później zamienia te utwory i wpuszcza do innych scen, to nawet lepiej grają, bo nie leżą tak precyzyjnie w tej scenie, za to dają jej duszę. Miałem sytuacje, że do filmów musiałem napisać muzykę albo jej część przed nakręceniem filmu, bo były tam na przykład sekwencje taneczne. Tak było przy tym filmie z Catherine Zeta-Jones czy przy Facetach w butach (Bootmen, 2000), filmie o chuligańskim stepowaniu. Bywało, że ja nawet na scenie pisałem w trakcie, jak film był kręcony.


Faceci w butach
- fragment
(muz. oryg.: Cezary Skubiszewski)

Standardowo jednak pisze się muzykę jak film jest skończony. To bardzo intymny proces, bo przecież dzieje się to tylko między reżyserem, montażystą i kompozytorem. Często reżyser nie dopuszcza do tego producentów, bo tam wtedy taki mały światek się wytwarza. Chociaż w Ameryce jest odwrotnie. Tam to nieraz nie wpuszczają reżyserów do montażowni. [śmiech] Ja często, jak sobie obejrzę nowy obraz dwa razy, zaczynam pisać muzykę ogólnie do filmu, nie do konkretnej sceny. Dla mnie jest najważniejsze napisanie muzyki, która otwiera film, bo ja widzę ze swojego doświadczenia, że jak idę do kina, to mogę
w 5 minut ocenić jak dobry jest film, to znaczy jak dobrze jest zrobiony. Może on się potem rozpadnie, ale to się czuje w 5 minut, jaki rodzaj ludzi nad tym pracował, jak dobrzy to byli zawodowcy. Ja dlatego nieraz 50% mojego czasu spędzam nad kompozycjami do tych pierwszych 5 minut. Jak muzyka tytułowa jest dobra, to potem wszystko idzie dobrze.

Jakie znaczenie ma dla Pana stworzenie silnej, rozpoznawalnej melodii do konkretnego filmu? W przypadku muzyki do Blessed bardziej jednak liczył się rytm i nastrój niż melodia.


Ta melodia tam jest taka minimalistyczna. W zasadzie cały czas w jakiś sposób powtarza się, ale za każdym razem troszeczkę inaczej. Taka struktura rytmiczno-akordowa wytwarza melodię w sobie. Mi się wydaje, że po prostu każdy film powinien mieć jakieś swoje brzmienie. Takie, że jak się coś słyszy, to się wie, że ta muzyka należy tylko do tego filmu, choćby przez instrumentację i rodzaj akordów. Melodia jest dla mnie bardzo ważna, ale w tym Blessed musiała być dyskretna, bo klasyczna po prostu nie pasowała. To jest najciekawsze, że właśnie w tym przypadku najciężej mi było znaleźć odpowiednie brzmienie. Musiało to być coś bardzo prostego, ale pod spodem jest to bardzo skomplikowane ze względu na swoją strukturę.

Co jest Pana głównym punktem zaczepienia podczas pisania muzyki filmowej - obraz i akcja czy raczej to co niewidzialne, czyli emocje i nastrój?

Mi się wydaje, że emocje. Jak film jest dobrze zrobiony, to nie trzeba tak bardzo podpierać go muzyką. Może ona wtedy dodać coś nowego do niego i to jest dla mnie idealne. Dobry film musi mieć tyle płaszczyzn, by za każdym obejrzeniem ludzie mogli go głębiej odebrać. Poza tym ja uważam, że niesamowitą siłę ma cisza. Można również z powodzeniem dawać muzykę, która działa przeciwko temu, co się widzi na ekranie. Na przykład w filmie Nietykalni była taka scena na dworcu, która została wzięta klatka po klatce z filmu Pancernik Potiomkin. W tej scenie jest takie niesamowite napięcie, a muzyka jest jak z dziecięcej pozytywki. To jest dla mnie fantastyczne. To jest zupełnie inne podejście niż w filmach Hitchcocka. Tam Herrmann pisał muzykę, która tworzyła całą emocję. Nieraz u Hitchcocka osoba siedziała na krześle i nic nie robiła, i bez muzyki to by nic nie znaczyło. A muzyka powodowała, że my pociliśmy się z nerwów. Wydaje mi się, że czasy się trochę zmieniły. Rola kompozytorów jest teraz inna, niż była wtedy. Chociażby w wielu amerykańskich filmach muzyka cały czas gra. Powiedzmy Kod da Vinci czy wielkie filmy z muzyką Johna Williamsa - tam ścieżka dźwiekowa nigdy się w zasadzie nie zamyka, nie przestaje grać. To zmienia jej rolę. Widz wtedy prawie jej nie słyszy, bo ona jest częścią obrazu. W szkole europejskiej albo w bardziej interesujących filmach amerykańskich muzyka jest używana jako element emocjonalny. Ja teraz mam w Australii nowy film o australijskich i angielskich żołnierzach biorących udział w I Wojnie Światowej we Francji [Beneath Hill 60, 2010 - przyp.]. Jest w nim masa muzyki. Miałem trochę dyskusji z reżyserem, bo uważałem, że on za dużo jej chciał w tym filmie. Wydaje mi się, że może przesadził, że za bardzo używał jej, żeby pomóc emocjom. Jestem bardzo dumny z niej, ale uważam, że w niektórych momentach muzyka po prostu nie była potrzebna. Ale ja jestem tylko kompozytorem, a nie reżyserem.




Beneath Hill 60 - sesja nagraniowa
(muz. oryg.: Cezary Skubiszewski)



Przejście do części II


Grzegorz M.:

Jako technik fortepianowy/stroiciel czyli teoretycznie osoba, która słyszy bardzo podoba mi się pogląd Cezarego, że w filmie, równie istotnym elementem jak muzyka jest i...cisza. Jeśli ścieżka dzwiękowa umie doprowadzić nas do kluczowej sceny, w której ona sama jest już "zbyteczna" bo jej energia skupi się na obrazie i zostawi nas sam na sam z ekstremalnymi emocjami to myślę, że możemy mówić o arcydziele kinematografii, w której choć muzyka odegrała służebną rolę to bez niej nie byłaby możliwa. I to nasz kompozytor Cezary Skubiszewski potrafi znakomicie. Mieszkając od kilku lat w Melbourne mogę tylko ubolewać, że nie tylko w Polsce ta muzyka jest często nierozpoznawalna ale również wśród Poloni australijskiej. Cieszy więc choć fakt taki, że australijczycy dostrzegli i nagrodzili pracę naszego rodaka. Życzę więc Cezaremu wielu dalszych wspaniałych sukcesów, tak w kraju, jak i na świecie :)

Krzysztof Ruszkowski:

17 października do kin wszedł najnowszy POLSKI film z muzyką Cezarego Skubiszewskiego - "Jeziorak"


Soundtracks.pl

© 2002-2024 Soundtracks.pl - muzyka filmowa.
Wydawca: Bezczelnie Perfekcyjni